Po sześciu latach blogowania możemy już mówić o pewnych regułach, jakie rządzą naszym kuchennym i blogerskim życiem. Jedną z nich jest fakt, że często potrawy, które wydają się być najprostsze, sprawiają najwięcej różnych dziwnych problemów, a trudne idą według planu. Piękne, kolorowe i ciekawe dania zdają się też być łatwe do uwiecznienia na zdjęciu, ale to z jakichś przyczyn z nimi często przechodzimy drogę przez mękę i robimy zdjęcia godzinami, bo jakoś ciężko znaleźć idealny kadr. Za to coś co tworzymy „z marszu”, bo uznajemy, że może nie warto się dla czegoś takiego przemęczać, wychodzi niezwykle ciekawie i zdarza nam się uznawać takie zdjęcia za jedne z lepszych. Taka sama „reguła przekory” dotyczy zdobywania składników w islandzkich, nie do końca zrozumiale działających sklepach.
Nie mogę powiedzieć, żeby galaretka z granatów nie podlegała wyżej opisywanej zasadzie. Miał to być jeden z najprostszych i najkrótszych przepisów, jakie mamy na blogu: odmierzenie składników – 1 min. i gotowanie – w porywach do 15 min. Reszta robi się sama i to szybko, bo galaretka z agar-agar zsiada się praktycznie od razu po wlaniu do foremek. Najpierw wstrzymał nas brak w islandzkich sklepach gotowego syropu z granatów, na który bardzo liczyliśmy. Potem, dzięki olśnieniu, namierzyliśmy go w sklepie arabskim, ale wstrzymywał nas sztorm, zawieje i śnieżyce. Po zakupie jednego z 3(!) rodzajów syropu z granatów, które stały tam na półce (co za szczęście, że na wyspie są imigranci i sprowadzają coś ciekawego ze swoich stron) i przyjrzeniu mu się w domu, doszliśmy do wniosku, że jednak kolor ma nie ten i zniszczyłby nam wygląd galaretki. Syropy te mogą mieć bardzo różne odcienie i niektóre po prostu są bardziej brązowawe niż rubinowo-czerwone. Nie pozostało nic innego, jak zrobić syrop samemu. Choć zawsze staramy się, by jak najwięcej składników potrawy robić domowym sposobem od podstaw, syrop z granatów jakoś nas przerażał, bo mieliśmy mylne pojęcie, że trzeba by jakiejś niewiarygodnej ilości granatów, by uzyskać odpowiednią ilość soku. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mieliśmy wspaniały sok w dużej ilości (z 1 średniego granatu potrafi wyjść nawet do ok. 1 szklanki soku!), nauczyliśmy się czegoś nowego, no i przede wszystkim syrop wyszedł przednio.
Teraz wystarczyło tylko dokupić granatów i dorobić soku. Muszę Wam powiedzieć, że zdecydowanie odradzam jednoczesne fotografowanie jednej potrawy i gotowanie drugiej. W ferworze sesji zdjęciowej syropu, przygotowując galaretkę, zmieliliśmy wszystkie granaty na sok, nie zostawiając garstki ziarenek do galaretki. Nocny supermarket nie był z tych współpracujących z nami i granatów nie posiadał. Trzeba było znów odłożyć wykonanie galaretki. W ogóle chyba trafiliśmy na czas, kiedy wszystkie sklepy postanowiły pozbyć się starych zapasów warzyw i owoców, niczego nowego nie dokładano i kiedy raz po raz wracaliśmy, by dokupić granatów, leżały tylko dokładnie te same sztuki, które poprzednim razem odkładaliśmy.
Na ostatniej prostej stanął nam na drodze agar-agar. Mieszaliśmy go chyba godzinę w wodzie i rozpuścić się nie chciał. Proszek z drugiej torebki, choć tego samego produktu i producenta, okazał się zupełnie inny w kolorze i zachowaniu podczas gotowania. Tym razem się udało!
Choć „reguła przekory” w naszym blogowaniu niesie często ze sobą nerwowe sytuacje, to niewątpliwie uczy też wielu rzeczy i suma sumarum wszystko dobrze się kończy. Dzięki temu, możemy polecić Wam wykonanie samemu syropu z granatów oraz ostrzec przed niespodziankami ze strony agaru. Nie tylko różne jego formy zachowują się inaczej, ale nawet ta sama forma tego samego producenta może być inna w działaniu. Warto też wspomnieć przy okazji, że soku z niektórych owoców agar-agar nie zżeluje w ogóle, a dodatkowo, im sok kwaśniejszy, tym więcej agaru potrzeba, by otrzymać galaretkę. Tajskie galaretki z agarem są zazwyczaj dość mocno zżelowane. Mają dodawać deserowi chrupkości. My staraliśmy się ująć nieco twardości naszej galaretce i wzięliśmy dużo mniej agaru. To samo dotyczy zawartości cukru – od Was zależy ile go dodacie. Eksperymentujcie i przygotujcie swoją własną wersję galaretki według gustu.
SKŁADNIKI
- 10 g agar-agar w proszku
- 3 szklanki zimnej wody
- 1 szklanka cukru
- ½ szklanki świeżo wyciśniętego soku z granatów
- ½ szklanki syropu z granatów
- ½ szklanki ziarenek granatu
WYKONANIE
Aby przygotować sok, syrop i ziarenka granatu, potrzeba ok. 3-4 soczystych granatów. Syrop i sok przygotować według naszego przepisu, z tym że syrop można zrobić dużo wcześniej, a sok wycisnąć tuż przed przyrządzaniem galaretki.
Do małego garnka wlać zimną wodę i wsypać agar-agar. Wymieszać i rozpocząć podgrzewanie na średnim ogniu, cały czas mieszając, a od rozpoczęcia wrzenia gotować jeszcze 10 min. Dodać cukier. Mieszać, a kiedy się rozpuści wlać sok i syrop. Ogrzewać dalej prawie do wrzenia, po czym zdjąć garnek z ognia, wrzucić ziarenka i wlać galaretkę do foremek.
W zależności od wielkości foremek zależy szybkość ich studzenia, a co za tym idzie szybkość ścinania się galaretki. Galaretek z agar-agar nie trzeba chłodzić w lodówce, zaczną krzepnąć bardzo szybko w temperaturze pokojowej. Aby wyjąć galaretki z foremek, należy objechać wąskim nożem wokół wewnętrznego brzegu foremki i wytrząsnąć z niej galaretkę. Jeśli używacie giętkich foremek, sprawa jest dużo łatwiejsza :)
Skomentuj