Źle się dzieje w państwie islandzkim… Życie na podbiegunowej wyspie niesie za sobą wiele wyrzeczeń. Kiedy w innych krajach przychodzi lato, zaczyna się sezon na lepsze owoce i warzywa, tutaj nie ma właściwie różnicy. Przez cały rok robienie zakupów oznacza stawianie czoła wielu wyzwaniom (poszukiwania i polowania po sklepach) i wyrzeczeniom (głównie wyrzeka się człowiek funduszy w zastraszającym tempie). Dodatkowo wielokrotnie człowiek balansuje psychicznie pomiędzy utrzymywaniem normalności a szaleństwem. Wielokrotnie zdarzało się nam zwątpić, czy cała nasza „zabawa” w kuchnię azjatycką ma jakikolwiek sens. Gdybyśmy chcieli jeść tylko, żeby się najeść i być zadowolonym, moglibyśmy znacznie ułatwić sobie życie. My ciągle odczuwamy chęć robienia nowych dań, poznawania nowych smaków, ale to oznacza dla nas wiele problemów. Mniej więcej raz na kilka wyjść na poszukiwanie niezbędnych składników przechodzimy przez ten sam dylemat… Prowadzić bloga dalej czy nie prowadzić. Czy dalej stawiać opór morzu nieszczęść? Któż by chciał znosić to, czym chłoszcze i znieważa nas robienie zakupów na Islandii? Drakońskie ceny, pustość półek, męki wzgardzonych próśb o sprowadzenie czegoś na zamówienie czy też kopniaki, którymi jakieś dziecko upokarzało mnie ostatnio w kolejce do kasy? Tak, proszę Państwa… Odwieczne dylematy nie są nam obce… W tym miejscu chciałbym przeprosić pana Szekspira za sprofanowanie jego dzieła literackiego :)
Kiedy ostatnio borykaliśmy się przez kilka dni z myślą czy dalej się męczyć z kuchnią azjatycką, to z rozrzewnieniem zaczęliśmy z Jolą rozmawiać o łubiankach z truskawkami, które kupowało się kiedyś w każde lato, a potem zjadało na jedno posiedzenie. Z tymże rozrzewnieniem udaliśmy się na kolejne polowania. Nie udało nam się oczywiście nabyć żadnych ładnych truskawek. Niby są tu jakieś uprawiane, ale w smaku są naprawdę w niczym niepodobne do takich porządnych z łubianki, więc nawet na nie już nie patrzymy. Objechaliśmy całe miasto wzdłuż i wszerz (co jest tutaj normą podczas zakupów), pozbyliśmy się jakiejś porażającej ilości pieniędzy (co jest tutaj normą podczas zakupów) i na sam koniec podjechaliśmy do jeszcze jednego sklepu wietnamskiego. Tam zobaczyliśmy coś, czego nie widzieliśmy już bardzo dawno. Gdzieś z boku stała sobie jedna plastikowa łubianka. Nie było w nich niestety truskawek, ale były longany. Cały koszyk longanów. Ponieważ Pan Wietnamczyk uparł się, że może sprzedać albo cały koszyk albo nic, to wybraliśmy opcję numer jeden. Wróciliśmy do domu, zjedliśmy sporą ilość longanów i stwierdziliśmy, że skoro mamy tyle smacznych owoców, to ugotujemy jakąś ciekawą potrawę. Wybraliśmy danie, w którym longany grają niemal pierwsze skrzypce. W ten sposób powróciliśmy po krótkiej przerwie do robienia potraw na bloga.
Longany mają w środku małą, ale twardą pestkę, więc, żeby było przyjemniej jeść, Jola wypestkowała kilkadziesiąt sztuk. Dziwnie byłoby jeść gotową potrawę i co chwilę pluć pestkami. Podstawowym składnikiem dania jest podpieczony kurczak z chrupką skórką, który potem dogotowuje się w curry. Tajskie curry z pieczonym kurczakiem i longanami jest słodkie w smaku. Nie tylko longany dodają słodkości, ale też cukier palmowy i ananas. Nie jest to też curry ostre. Robimy je wprawdzie na bazie czerwonej pasty curry i dorzucamy też kawałki świeżych papryczek, ale jest to nadal ostrość bardzo delikatna. To curry po prostu ma być przede wszystkim słodkawe. Pamiętajcie tylko, że jeśli nie będziecie robić swojej własnej pasty curry od podstaw, tylko chcecie użyć kupowanej pasty, to musicie dać 4 łyżki zamiast 7 łyżek domowej pasty. Pasty gotowe są bardziej zagęszczone i znacznie mniej smaczne.
Jeżeli nie macie akurat świeżych longanów, to nie porzucajcie tego przepisu, ale zróbcie sobie to curry z longanów w puszce. Musicie wtedy zbalansować jednak słodkość dania, czyli ewentualnie dodać mniej cukru palmowego i przede wszystkim dobrze wypłukać longany z syropu.
SKŁADNIKI
- 1,3 – 1,4 kg ud z kurczaka ze skórą
- 4 łyżki jasnego sosu sojowego
- 40 sztuk świeżych longanów
- ¼ świeżego ananasa
- 1 szklanka oberżyn groszkowych
- 10 sztuk tajskich oberżyn
- 2 świeże długie czerwone papryczki chili
- 10 liści kaffiru
- 2 łyżki oleju roślinnego
- 7 łyżek czerwonej pasty curry domowej roboty
- 1 łyżka cukru palmowego
- 2 szklanki mleka kokosowego
- 2 szklanki bulionu drobiowego lub warzywnego
- sos rybny do smaku
- pęczek tajskiej bazylii
- cząstki limonki
WYKONANIE
Naciąć mięso w kilku miejscach, równolegle do kości (od strony mięsa, nie skóry). Zamarynować mięso w sosie sojowym na 15 min.
Wydrylować longany (wyciąć cienkim nożykiem pestki lub użyć drylownicy). Obrać ananasa i pokroić go w kostkę. Tajskie oberżyny przekroić wzdłuż na ćwiartki i wrzucić do zimnej osolonej wody. Oberżyny groszkowe poodrywać od gałązek i ogonków. Liście kaffiru podrzeć, odcinając żyłkę. Papryczki pokroić ukośnie na plasteki.
Mięso ułożyć na kratce piekarnika, skórą do góry. Pod kratką umieścić blaszkę wyścieloną folią aluminiową. Piec w piekarniku, z włączoną funkcją grillowania, rozgrzanym do 230oC przez 20 min. Mięso nie upiecze się całkowicie, ale skórka zrobi się chrupka. Wyjąć z piekarnika i zostawić do ostygnięcia na kratce.
W szerokim garnku rozgrzać olej. Włożyć pastę curry i dobrze wymieszać z olejem. Smażyć na małym ogniu, mieszając przez ok. 2 min. Wlać mleko kokosowe, doprowadzić do wrzenia i gotować przez 5 min. Dodać cukier i mieszać do rozpuszczenia. Wlać bulion i po wymieszaniu włożyć mięso skórą do dołu. Po minucie od zagotowania obrócić mięso skórą do góry. Dodać liście kaffiru. Gotować bez przykrycia przez ok. 20 min., co jakiś czas polewając wystające części mięsa sosem.
Kiedy sos zredukuje się o ok. połowę, doprawić curry do smaku sosem rybnym. Wrzucić tajskie oberżyny (bez wody), oberżyny groszkowe, longany i ananasa. Zamieszać. Gotować pod przykryciem przez 5 min.
Oderwać liście bazylii od łodyżek. Zdjąć garnek z ognia i wrzucić większość liści. Zamieszać. Odstawić curry na 10 min. Jeśli trzeba, dodać jeszcze sosu rybnego.
Wyłożyć curry na talerze i posypać pozostałymi liśćmi bazylii oraz papryczkami. Podawać z cząstkami limonki do wyciśnięcia oraz z ugotowanym ryżem jaśminowym.
Ani się ważcie zaprzestawac prowadzenia bloga. Jest to unikalna skarbnica wiedzy, ktora ulotnilaby sie bezpowrotnie :(. Mysle, ze macie naprawde wielu czytelnikow, dla ktorych bylaby to ogromna strata. W zasadzie to powinniscie wydac ksiazke kucharska z tymi wszystkimi przepisami. Kupilbym od razu :)
Z Waszych przepisow zrobilem co najmniej kilkadziesiat przepisow, wszystkie z oryginalnych, trudno dostepnych skladnikow. Kazdy byl warty czasu poswieconego na jego przygotowanie. Jestem stalym czytelnikiem.
Pozdrawiam, stawiajcie dalej opor morzu i plyncie pod prad, bo warto :)